Red Despe Zeus
Jesteś już stary. Pijesz browary
w małych lokalnych barach
i choćbyś się starał, tylko tam udają,
że jesteś wśród swoich. Jesteś już stary.
Marzysz o czterdziestce ze stolika obok,
chociaż młode dupy ocierają się o ciebie,
idąc do łazienki pijane i piękne.
Jesteś już stary. Starzy kumple nie żyją.
Zginęli w wypadkach, na dziwne choroby,
a ty pijesz piwo. Niemłody już, niepiękny
w ulubionym barze, chwilę przed zakrętem.
Gdy miniesz ten zakręt, a już jesteś stary,
zobaczysz bujny las i przydrożny bar.
Tam piją browary twoi starzy kumple,
seksowne czterdziestki, para młodych warg
zbyt młodych na twoje i zbyt nieuważnych,
by cię zauważyć, bo byłeś zbyt stary, żeby się otarły
idąc do łazienki, bo życie jest piękne, ale to już koniec,
a w tym barze zaczyna się stypa i kończy się życie. Twoje.
Philippe Petit przechodzi przez jezdnię
Gdzieś za oceanem Philippe Petit przechodzi
przez jezdnię, niby żaden wyczyn. Spójrz w lewo,
w prawo, później znowu w lewo. I tylko na zielonym!
Od tej nauki większość z nas jakoś sobie radzi,
ale dla Petita to żadna przygoda. Poza tym ruch uliczny,
ścisk, skwar, hałas, nic nadzwyczajnego, na dodatek
męczy, więc Petit podchodzi do sprawy inaczej.
Przygotowuje się do przejścia przez trzy długie dni.
Ustala trasę, kąt, ubiera się na czarno, dobiera buty,
będą bardzo ważne. Nareszcie gotowy staje i patrzy:
i będziemy tam iść, tam, tam będziemy iść. Idzie.
Powoli, bo pośpiech to śmierć. W jedną stronę,
w drugą, ciągle w jedną, w drugą. Kilka razy się kładzie,
nikt nie trąbi, chociaż tłum już patrzy. Petit wzbudza podziw,
czterdzieści pięć minut przechodzi przez jezdnię,
od urodzin do śmierci pełny obrót czasu. I ciągle się kładzie
i patrzy dookoła, czuje lekki wiatr i śmieje się z policji,
która czeka, aż skończy przechodzić i wracać. Czeka,
bo boi się pokonać tę drogę przez jezdnię. Petit zmęczony
schodzi, odrzuca na bok tyczkę. Tłum bije brawa Petitowi
przechodzącemu przez jezdnię po cieniutkiej stalowej linie
zarzuconej między wieżami czterysta metrów nad przejściem
dla pieszych.
Król Konga
Trzy panny tu siedzą, wszystkie jednakowe.
Zgadniesz, która jest królewną, czy utracisz głowę?
Pozdrawiamy cię królu, jesteśmy ci wdzięczni
za to, że tu przybyłeś z europejskiej ziemi.
Kauczuk i kość słoniową oddamy ci chętnie,
cóż możemy zrobić, skoro wojsko masz dzielne,
chętne zmusić nas zawsze do tego, co żądasz.
Pozdrawiamy cię królu, jesteśmy ci wdzięczni,
że nasze dzieci żyją. Będziemy ci wiernie,
Królu Leopoldzie, zabijać stada słoni,
kauczuk i kość słoniową oddamy ci chętnie.
Będziemy karczować, mimo braku narzędzi,
wszystkie lasy w kraju, chociaż sił nie mamy.
Pozdrawiamy cię królu, jesteśmy ci wdzięczni,
choć jest tu tyle grobów, że ziemia już mięknie
pod najmniejszym naciskiem, więc póki żyjemy
kauczuk i kość słoniową oddamy ci chętnie,
a jeśli zwątpimy, niech nam żołnierze mężni
śmiało gwałcą żony i mordują dzieci.
Pozdrawiamy cię królu, jesteśmy ci wdzięczni.
Będą ci stawiać pomniki za nasze męki,
a twój ród będzie sławny jeszcze przez stulecia.
Pozdrawiamy cię królu, jesteśmy ci wdzięczni,
kauczuk i kość słoniową oddamy ci chętnie.
Poznań Główny
Spróbuj wyjąć fajkę, mieć długą przesiadkę,
nie uciekaj z dworca, i tak cię dopadną.
Taki będzie twój los, gdy odpalisz fajkę
i w chwili zadumy wspomnisz swoją matkę.
Będą obserwować i w końcu podejdą,
spróbuj wyjąć fajkę, mieć długą przesiadkę.
A kiedy zapoznasz się z dworcowym grajkiem
i nie rzucisz mu grosza, pamiętaj o nich.
Taki będzie twój los, gdy odpalisz fajkę,
Powiedzą o stoczni, o zgodzie ze strajkiem,
wyjmiesz wtedy złotówkę, a i tak jeszcze
spróbuj wyjąć fajkę, mieć długą przesiadkę,
zabiorą peta, zabraliby i lalkę,
gdybyś miał ją przy sobie, a mieliby dzieci.
Taki będzie twój los gdy odpalisz fajkę,
Dlatego bądź czujny i rób to ukradkiem,
ciągle będzie mało i przyjdą kolejni,
spróbuj wyjąć fajkę, mieć długą przesiadkę,
spróbuj nic nie rzucić spiesząc się na randkę,
krzywo spojrzą, rzucą stek przekleństw, dlatego
spróbuj wyjąć fajkę, mieć długą przesiadkę.
Taki będzie twój los, gdy odpalisz fajkę.
*** (Miłość do przedmiotów)
Miłość do przedmiotów to miłość najczystsza.
Choćby do lampki nocnej, bo nawet jeśli brzydka,
spełnia wszystkie zadania, jakie jej powierzyć.
Nie ma przerostu ambicji, nie bywa wulgarna,
chyba że właśnie taką ją stworzono – krzykliwą,
na podobieństwo tego, który włącza ją, wyłącza.
Wewnątrz jest krucha i nawet my wobec niej
delikatniejemy, żeby nie skrzywdzić, nie urazić.
Czyta z nami książki, kocha się i odkrywa światy
ale nie zdradza i nie czuje się zdradzona – nigdy.
Lampka nam ufa, niczego nie chce w zamian,
a jeśli jest bezwzględna, to tylko w altruizmie.
Nawet, kiedy przez dłuższy czas niepotrzebna,
nie ma pretensji i zawsze pomaga – nie zawodzi nigdy
i nie podnosi głosu. Pokazuje drogę. Jest jej z nami dobrze.
Mimo to, kiedy zgaśnie na zawsze, umiemy z tym żyć.
O pośmiertnych losach mięsa
Poród był ciężki. Właściwie zabiłem matkę,
pośrednio ojca, ale w klasztorze, dokąd mnie przyjęto,
nie zabiłem już żadnej z sióstr, mimo sposobności.
Dużo gorzej było z nauką i przystosowaniem
do obyczajów, a nieraz jego brakiem,
Wyszedłem z klasztoru w wieku lat szesnastu
ze skromną wałówką, na otwarty świat, z otwartością
własną, ciekawy co dalej. Pobierałem nauki
w przydrożnych barach, bo tylko temu, co wciąż widzi drogę
i słucha wielu, wierzyłem na słowo.
Potem była praca – budowa kościołów, kobieta,
dwie córki (z synem coś nie wyszło). Była chata,
żarcie, czasem szklanka wina, w końcu bijatyka.
Drzewo jest esencją lasu, nawet jeśli przypadek
rzucił je za las i w tej właśnie scenerii, na rogatkach
miasta, porzucono moje żywe kiedyś mięso.
Sepia (na odwrocie: grudzień 1913)
Kremowe rysy w ciemnym brązie tła;
z offu trzaski, jakby to miała być klatka
starego filmu, w którym on i ona grają
pierwszoplanowe role Oskara Fischingera.
Zastanów się: on mógł być właścicielem
ziemskim i poznać ją, kiedy gościła w dworku
barona von Nolkena. Ona mogła wyjść za niego
lub pozostać z nazwiskiem, ale bez przyszłości.
Pobrali się. On trzymał w ryzach całą okolicę
i był zwolennikiem wojny, ona zaszła w ciążę
i płakała, kiedy zaciągał się do armii carskiej.
Urodzi w sierpniu, dwa miesiące później umrze
na gruźlicę nie wiedząc jeszcze, że mąż zginął
w bitwie pod Gąbinem. Ziemię tuż po wojnie
zrabują, zabiją wszystkich mężczyzn, łącznie
z małym Heniem, a kobiety wielokrotnie zgwałcą.
Osiemdziesiąt lat później postawią tu kościół.
Przezlas
drzewa i sucha ściółka
przechodzi pod butem w proch.
Nie jest nawet śladem biologicznym,
wyłącznie dopełnieniem definicji.
Obok: ścięte drzewa (pachną najmocniej),
zawsze te same wgniecenia w ustach.
Ślad za śladem w kierunku chaty
parabolicznie rozwija wachlarze.
W kominku trzaska drewno,
na zewnątrz pioruny;
w środku kieliszek, gra echo,
coś zwisa z sufitu
i ostatni oddech
łapie na dystychu.
*** (W szczelinach parkietu)
W szczelinach parkietu
mieszkają stare zwierzęta
potrafią wychodzić z przejść podziemnych
pozdrawiać drobiny kurzu
pochowane przed sprzętem domowego użytku
pod postacią szarości i deszczu
swobodnie lądują w zagłębieniach
i miękko spieszą w dół
tam rodzą się kwiaty
i seryjni mordercy
wrastają w drzewa
wycinają się w pień
i wychodzą przed las.
Chłopcy z Boracay
Z domu rozkoszy do domu żałoby prowadzi każda droga.
Pamiętaj: nie sposób się zgubić.
Janusz Kotara
Drewniane domy, na drogach kamienie,
na dupie blue jeans. Dym tytoniowy
wypełnia pościel. Mężczyźni w Borsalino
kupują na godziny chłopców z Boracay.
Nie ma czasu myśleć o problemie dedykacji
na tyłach książek. Przy ulicach, w rzędach,
pomnik przy pomniku. Mężczyźni w Borsalino
kupują na godziny chłopców z Boracay.
Jeziora i domy mają świetną pamięć:
kto przyszedł, kto wziął, kto dał, kto
wypił do dna chłopców z Boracay.
W małych portach kapelusz w kapelusz leżą,
plażują, czekają. Pomiędzy: lunch i drobny deal.
Lustra przeglądają się w lustrach.